Skip to main content
Świadectwa

Ewa

By 29 marca, 2016No Comments

Trzy lata temu przechodziłam największy kryzys duchowo-moralno-życiowy, jaki mnie do tej pory spotkał. To był rok 2013. Byłam bardzo daleko od Boga. Na tamten moment nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo. Po części nie widziałam tego a po części nie chciałam tego zauważyć. Mój kryzys postępował stopniowo. Mniej lub bardziej świadomie odsuwałam się od Boga, który jawił mi się jako surowy sędzia i dyktator. Nigdy nie negowałam Jego istnienia – bardziej próbowałam o Nim zapomnieć, zagłuszyć sumienie, schować się w krzakach jak pierwsi rodzice. Na szczęście im dalej od Niego byłam tym bliżej On był przy mnie i doskonale wiedział, w jaki sposób się o mnie upomnieć – upomniał się przez muzykę.

            W najcięższym momencie tamtego okresu byłam na skraju depresji. Jedyne, co mnie przed nią uchroniło to zbliżający się wrzesień i konieczność mobilizacji przed powrotem do pracy. Wtedy też Pan dał znać jak genialne jest Jego wyczucie czasu. Powrót do pracy oznaczał spotkanie z Basią po wakacyjnej przerwie. Basię na tamten moment znałam trzy lata. Trzy lata w ciągu, których mniej lub bardziej intensywnie namawiała mnie do przyjścia na spotkanie Wspólnoty. Efektu nie było – mi było z Bogiem coraz bardziej nie po drodze a i Basi namawianie nie miało mocy. Jednak Pan dobrze wiedział, co robi, bo kiedy ja balansowałam na skraju depresji Basia przyjmowała Chrzest w Duchu Świętym. I tak z godnie z Jego planem spotkałyśmy się po wakacjach: ja w strzępach emocjonalnych, ona napełniona Bożą mocą. Wtedy to już był całkiem inny wymiar namawiania.

            Zawsze kochałam muzykę, a przede wszystkim kochałam śpiewać niestety w tym samym roku rozpadł się chór, w którym przez blisko dziesięć lat realizowałam swoją pasję. Dlatego kiedy Basia zaproponowała mi udział w spotkaniach muzycznych Wspólnoty – obecnie znanych jako Piątkowe Granie 😉 – zgodziłam się tak szybko, że sama byłam zaskoczona. Równie zaskoczony musiał być szatan, który bardzo szybko przypuścił szturm. Na Graniu drażniło mnie wszystko począwszy od modlitwy, przez zbyt radosne teksty piosenek na wesołości i nadmiernym przytulaniu się uczestników skończywszy. Kiedy pierwszy raz padła propozycja modlitwy na początek spotkania miałam ochotę uciec z krzykiem. Wtedy też szatan zaczął używać swojej sprawdzonej broni przeciwko mnie – ‘Po co?’ ‘Po co tam pójdziesz? Przecież i tak nie jesteś tam nikomu potrzebna. I tak nikt nie zauważy, że cię nie ma. Po co pójdziesz skoro tylko przeszkadzasz? Po co skoro i tak nie umiesz grać i śpiewać?’ Piątkowe popołudnia i wieczory były dla mnie batalią. Czasem poddawałam się i wygrywało zwątpienie, czasem wygrywała tęsknota za muzyką. Nie wiedziałam wtedy, ze jednym posługiwał się szatan, drugim Bóg. Na szczęście sprawdziły się słowa „…większy jest Ten, który w was jest, od tego, który jest w świecie” (1J 4:4). Potrzeba kontaktu z muzyką coraz częściej brała górę i ważne zaczęło być, że to jest właśnie ta muzyka, ta która opowiada o Nim i jest tworzona dla Niego.

            Kilka miesięcy, kilkanaście piątków i jedno wspólnotowe czuwanie później poszłam do spowiedzi. A dokładnie pojechałam, do Krakowa, do braci franciszkanów. Była to spowiedź po bardzo długim czasie i była to najpiękniejsza spowiedź mojego życia. Wylałam serce przy kratkach konfesjonału, przyjęłam Komunię i pierwszy raz w życiu nie przejmowałam się, że ktoś widzi, że płaczę. Pan przyjął moją spowiedź i moje łzy i zaczął mnie zaskakiwać – zaczął zmieniać moje życie. Wydobył mnie ze stanu przypominającego wegetację i brnięcie na oślep i zaprowadził na drogę konsekwentnego powrotu w Jego ramiona.

            Piątkowe Granie stało się moją formą modlitwy i słuchania Słowa Bożego. Moja modlitwa osobista leżała – tak jak na półce leżało moje Pismo Święte i pokrywało się kurzem. Słowa piosenek, których się uczyłam poruszały moje serce, zapadły w pamięć i wracały do mnie w trudnych momentach. Z czasem prawie przestałam słuchać świeckiej muzyki. Zmieniały się również moje priorytety. Przestała liczyć się wygoda, zaczęło liczyć się działanie. I tak, kiedy Basia zaproponowała mi udział w szkoleniu na prowadzenie Kursu Alfa zgodziłam się, choć nie miałam pojęcia, co to jest. Kiedy już się dowiedziałam, wiedziałam, że to jest coś co chcę robić – najpierw jednak chciałam przez to przejść. Oczekiwanie na pierwszą edycję kursu umiliłam sobie wyjazdem na Konferencję Kobiet z żeńską częścią Wspólnoty. Było to dla mnie ważne, bo nie jest mi łatwo wchodzić w nowe towarzystwo, ale Pan zadbał żebym ludzi ze Wspólnoty poznawała na spokojnie, w odpowiednim dla mnie tempie.

            Przyszedł czas Kursu Alfa. Dziesięć tygodni w czasie, których Bóg dał mi się na nowo poznać. Upewnił mnie w tym, co słusznie sądziłam na Jego temat, rozwiał moje błędne wyobrażenia, a co najważniejsze, zachwycił mnie sobą. Kurs minął, ale moja chęć działania na szczęście nie. W piątki grałam i śpiewałam, choć nadal nie decydowałam się pójść na spotkanie Wspólnoty. Ale wyjazd do Warszawy na koncert ewangelizacyjny – dlaczego nie? Cały wyjazd przebiegł nam pod niesamowitą Bożą opieką i wspominam go jako jedno z bardziej szalonych przedsięwzięć, w jakich brałam udział – jednak nie to było najważniejsze. Najważniejsze było dla mnie to, że wtedy na nowo, po wielu latach przyjęłam Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Tydzień później, 21 czerwca 2014, przyszłam pierwszy raz na spotkanie Wspólnoty – i już zostałam. Chwała Panu!